Cherr - 2010-04-24 22:35:13

Imię: Cherr Cannelle
Rasa: Kreey
Profesja którą chce się sprawować: Bard
Umiejętności: Gra na Mandolinie , Czytanie i Pisanie

Dlaczego akurat ta profesja:
Czasem są takie chwilę gdy nie mam co robić. Wtedy siadam na komputer lub chwytam za pióro i kartkę i przelewam swoje myśli. Moja twórczość nie zawsze wychodzi idelanie jednak lubię to robic i chcę sie w tym kierunku szkolić. Niestety z moją ortografią a raczej interpunkcją kiepsko. Uwielbiam uczucie gdy ktoś czyta coś mojego o otwiera szeroko oczy i nie wierzy, ze to takie fajne :)
Próbka umiejętnosci:
Donna [Opowiadanie Amatorskie]
Rozdział I - Miłość, Śmierć Deszcz...

-Mówię Ci. To była najpiękniejsza kobieta jaką spotkałem. Brązowe oczy jak czekolada pływająca w termosie który trzymała. Te włosy ciemne jak niteczki moczone w Kakao. W momencie naszego pierwszego spotkania puściłem wodze fantazji. Wyobrażałem sobie mnie i ją... Ale jak ja taki kmiotek prosty wojownik może zdobyć serce tak pieknej istoty. Mawiali o niej Donna- Powiedział Den do swojego przyjaciela Miki'ego.
-No nieźle stary... Wpadłeś jak śliwka w kompot...- Roześmiał się Miki.
Den machnął ręką na znak pożegnania i udał się do Karka-Han. Gdy podszedł do Ratusza zobaczył ją... Uderzył nogą o ziemie po cichutku zagwizdał i klasknął w ręce. ~Muszę zrobić pierwszy krok~ Przeleciało mu przez myśl. Spokojnym krokiem podszedł do niej. Wiatr rozwiewał jego dosyć długie blond włosy i miłą w dotyku brązową szatę.
-Witaj. Widok tak pięknej kobiety raduje moje zielone oczęta.- Powiedział po czym wziął jej ręke i ucałował ją.
-Zwą mnie Den. Jestem wojownikiem. Jak się domyślam ty jesteś Donna najpiękniejsza kobieta w Margonem. - Dodał.
-Czy najpiękniejsza to pewności nie mam. Za to najszczersza owszem. Nie potrafię kłamać wiec odrazu wyznam, że pragnę Cie tak samo jak ty mnie.- Powiedziała delikatnym jak gęsta mgła głosem Donna.
-Z kąd wiem o twoim uczuciu? To proste jestem Magiem a moje zdolności są tak silne jak twoim zdaniem jestem piękna.Choć nie zaprzeczam, że posiadam więlką urodę. Mam też wiele talentów. - Chwaliła się.
Den usłyszawszy przechwałki pięknej Donny powiedzial.
-Pani. Twych talentów ni mocy nie pożądam lecz Ciebie całej. Czuję, że to Miłość...- Den sam nie wie jak wykrztusił to w końcu z siebie dodał jeszcze.
-Mimo iz ja pragnę Ciebie a ty pragniesz mnie nie mozemy być razem. Po prostu musiałem Ci to wyznać sądze, że ulżyło i mi o tobie.- Nie oczekując na jaki kolwiek gest z strony pięknej niewiasty ruszył przez siebie. Wyciągnął miecz z Poch*y i ruszył na łowy bowiem jego zdaniem najlepiej zatopić smutki w polowaniach. Blask słońca odbił się od jego Oręża. Wtem z nieba spadł lekki i przyjemny deszcz. W smaku był jak łzy samotnosci i rozpaczy. Kilka dni później po zatopieniu swoich smutków Den wyruszył w to samo miejsce w którym miała miejsce rozmowa jego i Donny. Zobaczył tam tabliczkę z ogłoszeniem:
Zmarła Donna Wontrudent. Dożyła 23 lat. Zmarła na skutek odebrania sobie życia. Na dole był jeszcze dopisek... Znaleziono przy niej kartkę a na niej napisane było. Me oczy Cie juz ujrzały... Me uszy usłyszały twój głos. Ręka była muśnieta twoimi ustami. Teraz mogę odejść w spokoju jak ten lekki deszcz który stał sie z moich łez.


Rozdział II - Nieprzespane noce.

Noc jak zwykła noc księżyc w pełni oświetlał okno Dena dzięki któremu jego twarz cała była skryta w promieniach nocy. Oczywiście tylko Den tej nocy nie mógł zasnąć... ~Czuję, że coś się zbliża~ Przeleciało mu przez myśl jednak nocny telefon całkowicie wybił mu tą myśl z głowy. Dzwonił Miki on tez nie może spać.
-No to spotkamy się w Parku czekaj na mnie- Den powiedział przez telefon po czym ubrał na siebie jakieś zwykłe ciuchy i przez okno wyszedł z domu
-Widzę, że nie tylko ja mogę zasnąć... Ty też masz to dziwne przeczucie prawda?- Powiedział Den a w jego oczach widać było wyraz który wołał "Co jest grane?!". Miki jako małomówny facet skinął głową zarzucił swoja długą grzywką i wpatrywał się w księżyc. Przez chwilę panowała głucha cisza lecz zakłóciła ją zwykłe pies. Miki z dziwnym wyrazem twarzy powiedział.
-Ja coś wiem...- Den popatrzył na niego wyciągnął z kieszeni grzebień przetarł swoje rozczochrane włosy i zapytał.
-Co takiego wiesz? Co mogło mi uciec...- Miki wyjął z kieszeni zdjęcie Donny i powiedział.
-Dziś były by jej urodziny... Den... Ona żyje. Ja to czuje i ty na pewno też...- Den usłyszawszy te słowa uznał, że Miki robi sobie z niego żarty więc zignorował to i zaczął nowy temat. Po krótkiej rozmowie na temat sztuk walk Denowi zachciało się spać. Księżyc powoli otulał się porannym kocem a zastępowało go Słońce. Chłopaki pożegnali się i każdy udał się do swojego domu. Den gdy wszedł do domu ujrzał swoją matkę siedzącą w kuchni. Zaspanym głosem powiedziała.
-Kochanie masz gościa... Proszę bądźcie cicho. Czeka w twoim pokoju- Den uniósł brwi do góry i podrapał się po głowie. Piąta rano to dziwna godzina na odwiedziny... Wszedł do pokoju i ujrzał równie piękną jak Donna kobietę.
-Witaj. Nazywają mnie Olivia. Jestem siostrą Donny. Jak juz sie pewnie domyśliłeś Donna żyje...- Powiedziała po chichu by nikomu nie przeszkadzać. Den usłyszawszy te słowa wyszeptał.
-Jak to? Prowadź do niej.- Tutaj wyraz twarzy Olivii zmienił sie z pogodnego i wesołego na smutny i straszny.
-Donna została porwana. Na początku też myślałam, że odebrała sobie życie lecz... Karta którą miała przy sobie. To nie jej pismo. Poza tym okazało się, że to był jakiś naiwny magiczny klon Donny. Musisz ją odnaleźć!-Olivia uniosła się.
-Przepraszam... Udaj sie do Klasztoru Świętej Madonny. Tam znajdziesz cenne informacje.- Powiedziawszy słowa zmieniła się w pięknego gołębią i odleciała. Zostawiła tylko po sobie medalion który Donna zawsze nosiła na sobie. Den założył medalion na szyję po czym zaczął się po cichu pakować.
Historia [Kolejna Amatorszczyzna]
Rozdział I - Spokojny dzień.

-Te... Mieciu... Bo wiesz... Cherry się skończyła...- Wykrztusił z siebie Edgar.
-Ta... Masz tu mój Tulipan i idź kup więcej.- Odpowiedział Mietek Żul. Edgar machnął ręką i poszedł do sklepu. Dzień był upalny co oznaczało duże ryzyko gdyż w takie właśnie dni dzieci Robinsonów bawiły się pod sklepem Monopolowym. Edgar wyprostowany spokojnym krokiem wszedł do Sklepu... Sprzedawca na jego widok zaraz zaczął się tłumaczyć, że zaraz zamyka już nie przyjmuje gości... Edgar poprawił swoją fryzurę otrzepał kożuch i stanowczym głosem powiedział.
-Całe szczęście... Mam tu Tulipan Miecia... Daj Cherry i nie marudź... - Z jego ust wypłynął cudowny zapach który w duzych ilościach był bardzo szkodliwy.
-Dobrze już dobrze... Przepraszam proszę oto twoja Cherry- Sprzedawca położył na ladzie butelkę po czym uciekł na zapleczę by móc zachłysnąć się czystym i pachnącym powietrzem.
-No i gra... Siaba daba da...- Edgar nucił piosenkę pod nosem którą udało mu sie wymyśleć. Było to bowiem wielkie osiągnięcie od czasów gdy Edgar przeczytał kilka słowa... "9% Wiśniowa" Gdy Edgar doszedł do Mietka zupełnie zapomniał o Tulipanie... Położył butelkę z czerwonym trunkiem na małym stoliku zmontowanym z starego taboretu i powiedział...
-No to siup...- Nalał sobie i Mietkowi po pełnej szklance Cherry... Po wypiciu dosyć dużej ilości trunków Miecio i Edgar zasnęli mocnym snem... Gdy Edgar się obudził Mietka juz nie było.
-Pewno ta chole** polazła pić gdzie indziej...- Podpierając się starego drzewa wstał i ruszył przed siebie. Szedł dosyć długo gdy nagle zza krzaków wyskoczył wilk i zaczął atakować. Wystraszony Edgar upadł na ziemię i usłyszał huk pękającej butelki...
-No tak! Tulipan!- Edgar szybkim krokiem podniósł się i wyciągnął z ukrytej kieszeni w płaszczu Tulipan niegdyś Mietka. Edgar chciał uderzyc nim psa niestety potknął się i wbił Tulipan wilkowi prosto w serce.
-Ja nie chciałem... Wstań!- Krzyczał niestety było za późno... Wystraszony Edgar wyrzucił Tulipan na ziemię i pobiegł przed siebie.
Rozdział II - Chłopiec.
Bo nocy pełnej koszmarów o zabitym wilku Edgar był padnięty. Jednak obiecał sobie, że juz nigdy nie wypije alkoholu. Bynajmniej nie bez Mietka. Edgar zamyslony szedł przed siebie a nad jego głową latały muszki. Gdy Edgar dostrzegł w oddali mały staw pomyślał, że czas na kąpiel. Chciał tam podbiegnąć jednak był bardzo senny więc szedł spokojnie. Gdy dotarł do Stawu rozebrał się do naga i wskoczył do wody.
-Zimno!- Krzyknał jednak wytrwał i pluskał się dalej. Po orzeźwiającej kąpieli Edgar połapał się, ze nie ma ręcznika więc wytarł sie w swój lekko śmierdzący płaszcz, ubrał się i szedł dalej. Po drodze napotkał małego chłopczyka.
-Mały nie wiesz gdzie jest miasto?-Zapytał i wyszczerzył żółte zęby. Chłopczyk na widok dziwnego obcego pana zaczął krzyczeć.
-Obcy! Ratunku! On mnie zje...- Edgar podrapał się po głowie i powiedział.
-Nie oglądaj tyle Pokefonów bo Ci się mózg zrestartował- Edgar przejechał swoją ręką po włosach chłopca i udał się przed siebie. Był już dosyć daleko gdy zorientował się, ze chłopiec nadal tam stoi a nikogo przy nim nie ma. Serce Edgara krajało sie na ten widok więc wrócił się do niego.
-Czemu jesteś sam?- Zapytał po czym kucnął tak by patrzyć prosto w oczy chłopca.
-Bo oni poszli pić...- Powiedział chłopiec zapłakanym głosem.
-Jak masz na imię? Chodź zaprowadzę Cię do miasta...- Powiedział Edgar do chłopca uśmiechając się. Chłopiec pokiwał głową i złapał Edgara za rękę.
-Lolek. Prowadź- Powiedział radosnym głosem i po chwili dodał.
-Pokemonów...- Lekko usmiechnięty Edgar wstał i poszedł z dzieckiem przed siebie.