Niordd - 2010-08-21 11:17:09

Bramy miasta Savantram są bardzo pilnie strzeżone. Dość powiedzieć, że samo miasto było położone na lekkim pagórku i jego zachodnia część graniczyła z rzeką Ingr, co dawało wprost idealne strategicznie położenie defensywne. Właśnie po zachodniej stronie miasta znajdowało się jedyna brama, poprzedzona wielkim stalowym mostem wykutym za niepamiętnych czasów przez krasno ludzkich mistrzów. Ów most gurował dumnie i niewzruszenie nad co prawda spokojnie płynącą rzeką Ingr, która była jednak bardzo niepozorna. Ostatni kawałek mostu był tak skonstruowany, że można go było w dowolnym momencie unieść w górę, odcinając dostęp do bramy niemalże całkowicie. Gdy już się pokonało tą przeszkodę, zazwyczaj przy wejściu czekał oddział straży, złożony z dziesięciu weteranów(którzy nie wyglądali przyjaźnie i zapewne przyjaźni nie byli). Dwóch z przodu miało przepasane długie miecze, a ósemka, umiejscowiona na rożnych pozycjach dzierżyła kuszę. Zazwyczaj będąc w tym miejscu można było słyszeć częste pojękiwanie i narzekanie strażników na to, jak nudna i niewdzięczna jest ich praca. Nie omijali przy tym swoich zarobków, klnąc na nie niemiłosiernie. Oprócz owych dziesięciu strażników, przy bramie znajdował się jeszcze starszy człowiek siedzący za małym drewnianym stoliczkiem tuż przy ścieżce prowadzącej do miasta. Miał on jakieś papiery na owym stoliku i trzymając pióro w ręce bezmyślnie patrzył się przed siebie w niemym oczekiwaniu. Niewątpliwie służbę ułatwiał mu parasol(zważając na panującą porę roku) oraz butelka jakiegoś trunku na stole, z której przelewał sobie czasami brązową ciecz do szklanki i spokojnie pił. Dzień w dzień prawie nic się tutaj nie zmieniało – ci sami ludzie, te same czynności. Rzeczywiście, strażnicy mieli prawo narzekać na nudną pracę. A jednak ktoś owe stanowisko musiał sprawować, tym bardziej w obecnej sytuacji politycznej, w jakiej znalazło się Savantram.