Niordd - 2009-02-07 22:12:25

Każda ruina coś ze sobą niesie. Każda ściana przekazuje pewną historię. Każdy kamień przypomina o przemijających istnieniach. Ze zniszczoną kamienicą nie jest inaczej. Jednak tutaj odsetek emocji i wspomnień się skumulował. Tutaj żył prawdziwy bohater. Tutaj żył prawy człowiek. Tutaj żył mściciel z ulicy Waniliowej. Także tutaj powstała legenda, która jest tak silna, że nawet zbiry tutaj żyjące boją się ruszyć choćby małego kamyczka ze swojego miejsca. Wszystko zaczęło się normalnie. W czasach, kiedy jeszcze w tych okolicach żyli porządni ludzie. I wtedy przybyli tutaj pokaźna grupa maruderów z wojska. Nie, nie można było ich nazwać maruderami. To byli zwykli mordercy, gwałciciele i bandyci. A przybło  ich zbyt wielu. Miasto nie chciało doprowadzić do zamieszek, więc wepchali ich do dzielnicy zwykłego mieszczaństwa, mając nadzieje, że trochę poplądrują, i sobie pójdą. Jak to wysocy postawieni urzędnicy uzasadnili „Większe dobro”. I wtedy na ulicy Waniliowej rozegrał się terror. Straż bała się ingerować, a bandyci panoszyli się wszędzie. I tak dotarli do kamienicy, która kiedyś tu stała. Żył w niej prosty rzemieślnik Glar ze swoją uroczą żoną(ponoć była naprawdę piękna, nawet jeden z urzędników chciał ją posiąść za żonę, jednak ona zakochała się w szczerym i prostym garncarzu). W tamtym momencie w budynku znajdowała się sama żona… Była kilkanaście razy brutalnie gwałcona, a następnie umarła z wyczerpania. Gdy Glar wrócił i zobaczył martwą żonę, coś w nim pękło. Był prostym uczciwym człowiekiem, który zawsze musiał liczyć na siebie. W mieście rozległ się ryk żalu. Ryk tak głośny, że nawet bandytów pozbawionych strachu o własne życie przeraził. Następnie Glar milczał przez cały dzień wpatrując się w swoją kamienice. Wszyscy się go bali, myśleli, że ze świrował, więc starali się go ignorować. Przez ten czas nie ruszył się ani o centymetr. Gdy zapadłą noc, Glat spalił całkowicie swój dom, żeby wymazać swą przeszłość. Nie chciał zemsty. Wiedział, że zemsta i tak nie ukoi jego bólu. Chciał prostej sprawiedliwości. Z budynku wyją tylko swój miecz, i ruszył w stronę rozsianych w około oprychów plądrujących, i mordujących bezbronnych mieszkańców. Gdy ludzie patrzyli wtedy na jego twarz, mówili, że widzieli demona. A walczył co najmniej jak demon. Prosty garncarz, pokonywał po kilku doświadczonych wojowników naraz rozlewając ich parszywą krew bezlitośnie po Waniliowej ulicy. Nie wydawał przy tym ani jednego dźwięku, mordując z beznamiętną twarzą wszystkich nowo przybyłych. Nie męczył się, a jego siła była olbrzymia. Ostatecznie w pojedynkę zamordował łącznie 56 maruderów. Ich trupy położył na stos, który spalił. Potem zniknął bez słowa. Jedni mówią, że popełnił samobójstwo z żalu za ukochaną żoną. Inni powiadają, że umarł z powodu odniesionych ran. Jeszcze inni twierdzą, że oddał duszę mrocznym bogom by móc wymierzyć sprawiedliwość oprawcą. Ostatnia wersja twierdzi, ze wyruszył w świat czuwać nad sprawiedliwością, wyrzekając się całkowicie własnego życia. To już zależy od ciebie, w którą wersję wierzysz. Jednak ruiny te po dziś dzień emanują mocą i jest to jedyne miejsce, które bandyci omijają szerokim łukiem. Te ruiny przypominają, że kiedyś w tym miejscu żyli porządni ludzie.