Całe forum Zakonu Światła podlega ochronie praw autorskich! Wszystkie prawa zastrzeżone! / All rights reserved!
Jesteś nowy/a/e? ABC Zakonu! - kliknij a wiele zrozumiesz!
Aktualnie odbywa się EVENT! Początek w TYM MIEJSCU! Każdy chętny jest proszony o napisanie tam posta który informuje o przybyciu postaci.
Zarząd przypomina o powszechnym obowiązku wypełnienia zakładki "Komunikatory" w profilu. Nie wywiązanie się może wiązać się z przykrymi konsekwencjami, oraz utrudnieniami w grze.
Do lochów wszedł wysoki, elegancki osobnik. Targał ze sobą więźnia. Necteris trzymał wykręcone ramię Gurloxa i prowadził go przed sobą.
-Potrzebny medyk i cela!
Zawołał swoim wibrującym basem. Niewiele było czasu na przywitania, gdyż przez cztery piętra schodzenia więzień stracił już dużo krwi. Bardzo dużo.
Wampir rozejrzał się spod szerokiego ronda w poszukiwaniu strażników.
Offline
Po chwili pojawił się strażnik. Na widok Necterisa wytrzeszczył oczy i czmychnął z powrotem do celi. Po chwili wyszedł ponownie z niskim, krępym krasnoludem. Był to naczelnik lochów.
-Rzadko się zdarza, żeby to nie strażnik nam kogoś przyprowadził.- obejrzał więźnia.- Co zrobił? Chciał zgwałcić panienkę w zaułku?
Uniósł brew wpatrując się w wampira. Najwyraźniej nie mieściło mu się w głowie, by ktoś mógł bez powodu chcieć bronić prawa. Zwykle miał do czynienia z postawą "to nie mój interes". Obrzucił wampira zaciekawionym spojrzeniem.
Offline
-Chciał ukraść kilkaset dukatów - odrzekł Necteris - zostały już one zwrócone nieostrożnemu właścicielowi.
Ciężki bas wampira niósł się po lochach.
-Zajmijcie się nim, mości krasnoludzie, jeżeli chcecie, żeby dożył wykonania kary.
Pchnął Gurloxa z wyraźnym obrzydzeniem w stronę strażnika.
Offline
Jeden ze strażników złapał półprzytomnego wampira i zawlókł do celi. Dowódca straży cały czas uważnie się przyglądając Necterisowi mruknął do drugiego ze strażników coś bardzo cicho i ten wybiegł, kierując się w stronę szpitala.
-Należna Ci nagroda, panie. Jednak o jej wysokości zdecyduje zapewne Zakonny Sędzia.- stwierdził w końcu dowódca straży. Nieco nie w smak mu było, że nie on nagrodę odbierze, jak to zwykle miało miejsce.
Offline
Nieprzyjazne spojrzenie dowódcy rozbiło się o niezmącone spojrzenie wampira. Dwoje czarnych, smutnych oczu spozierało na krasnoluda spod szerokiego ronda, niczym nietoperz ukryty pod obszernym sklepieniem jaskini.
Necteris skłonił się sztywno dowódcy. Uprzejmie, ale nie służalczo. Przesunął palcem wzdłuż ronda kapelusza, gestem trochę przypominających salutowanie. Następnie odwrócił się zamaszyście, aż jego peleryna uniosła się w powietrze i wyszedł żołnierskim krokiem.
Offline
Loch był przepełniony skazańcami i ich wrzaskami. Strażnicy mieli dość.
Gdy jeden ze zbirów, Marduck, zamknięty za próbę rozboju na trakcie, złapał jednego z nich za mundur przez kraty i trzasnął nim o nie, łamiąc mu kark, tego było za wiele.
Nie wiadomo co się dokładnie stało, więźniowie nagle czasowo oślepli, a strażnicy do niczego się nie przyznają, ale wiadomo jedno, Marduck został zasztyletowany we własnej celi. Niby miał już pewną karę śmierci, ale morderstwo w lochy Gwiezdnej Wieży?! To się nie godzi! To nie uchodzi! No i… kogo z obecnych przy jego śmierci było stać na tak finezyjny, srebrny i bogato zdobiony sztylet, który wsadzono mu w pierś?
Offline
Arevis usłyszał słyszał o morderstwie popełnionym w lochach i od razu pobiegł w tamtą stronę. Wpadł do więzienia i powiedział do jednego ze strażników
- Mogę zobaczyć miejsce zbrodni? Chciałbym jakoś pomóc w sprawie śledztwa. - szybko wypalił do wartownika. - To straszne, że ktoś zdołał popełnić taką zbrodnię przy tylu świadkach i to na dodatek w Gwiezdnej Wieży! To musiała być jakaś magia.
Offline
Wartownicy, patrząc w milczeniu i odrobinę z ukosa na anioła, zaprowadzili go do pojedynczej celi, w której trzymano Marduca. Nie było tam za wiele czegokolwiek.
Ot, jeden siennik pod ścianą, jedno wiadro na ekskrementy, skrzynka służąca skazanemu za stół, wysuwana z sufitu flaszka z ognikiem pod sufitem i kajdany zwisające z dwóch przeciwległych ścian celi. Zwykła cela śmierci.
Ciała nie zdążono jeszcze wynieść, nadal leżało rozkraczone, z rozrzuconymi rękami i wywalonym językiem na podłodze, a z jego klatki piersiowej wystawał srebrny sztylet. Ubranie rzecz jasna miał zbroczone krwią, ale jakoś tak dziwnie, jakby jej większość wypłynęła spod niego…
Offline
Arevis podszedł szybko do ciała i zaczął oglądać to miejsce. Cela jak cela nie widać było żadnych śladów ani innej poszlaki. Anioł postanowił skupić się na sprawdzeniu ciała. Wyjął sztylet i schował, może później będzie potrzebny. Zauważył też, że krew jakby wypłynęła z pod ciała a nie z niego. Było to dla Barbity bardzo dziwne. Odsunął delikatnie ciało na bok i starał się sprawdzić skąd krew mogła się wziąć.
Offline
I oto niespodzianka! Całe plecy skazańca były poharatane przez jakieś szpony czy pazury. Rany były głębokie i na pewno śmiertelne. Co więcej, rany były poszarpane na brzegach, jakby ktoś je… pogryzł?
Co za diabeł był zdolny zadać takie obrażenia i nie wzbudzić powszechnego alarmu?! Gdyby to jeszcze stało się w czasie letargu… ale to ciało było jeszcze ciepłe! Ten człowiek żył gdy cały Zakon budził się na powrót do życia!
Ktoś, coś zabiło go niedawno, na oczach więźniów z celi naprzeciwko i pewnie na oczach strażników, bowiem wrzask musiał być nieziemski… Co tu się do mrocznej cholery wydarzyło?!
Offline
Arevis zaniemówił, gdy zobaczył rany na plecach więźnia. Pierwszym słowem jakie z siebie wydobył było "Cholera!". Anioł szybko zaczął myśleć. To prawie nie możliwe by strażnicy i więźniowie nic nie widzieli ani nie słyszeli. No trudno nie będę się póki co trudził, nie chcą na razie mówić to nie. Wszystkie bestie i zwierzęta odpadają, w końcu nie mogły tu wejść. A więc jak dla mnie to robota jakiegoś kotołaka, wilkołaka bądź innego zmiennokształtnego albo chimery. Ten srebrny sztylet może mi się bardziej przydać niż mi się wydawało, w końcu jakbym znalazł mordercę to bardzo pomocne okaże się srebro. " Barbita chodził teraz skulony i wpatrzony w podłogę gładząc ją palcami. Chciał znaleźć możliwą drogę jaką uciekł zabójca. Nie mógł się przecież rozpłynąć.